sobota, 7 marca 2009
O powrotach
Dziś wrociłem...Nie! Jednak zacznę od początku, jezeli chodzi o niedziele... Poniedziałek. Powrót w uczleniane mury. Po 2 jakze interesującuch zajęciach pojechałem z Piotrkiem do Silesia'i, gdzie poświęciłem się szukaniu odpowiednich butow, których i tak nie zamierzałem kupić. Wracaliśmy z tej libacji z udziałem świerzo zrobionego soku marchewkowego do Chorzowa, gdy w radiu CB usleszyliśmy " Chuj ,cipa cycki, szmata,Ruch Ruch Ruch" Rykneliśmy śmiechem. w odwecie na tą wiadomość, jakiś inny ale bardziej zarzenowany słuchacz odpowiedział" ty chuju narope powab sie siusiakiem nie radiem". Zgadzam sie znim. We wtorek siedziałem beztrosko w mieszkaniu, gdzie nie wiedząc czemu ciągle czuje sie obco. Mieszkat tam już ponad 4 miesiące powinienem sie zadomowić.Nie potrafie. koło 16 poszedłem z Olką po wpisy potem do silesi gdzie kupiłem już 2 parę butów. Środa. Poszedłem na uczelnie posiedzieć na angielskim. Przed zajęciami wpadam do biblioteki by zalogować się do światowej komunikacji powrzechnie zaywaną internetem Internet to luksus- pomyślałem- luksów standardu. Przez przypadek natrafiłem na strone "naj głupsze śmierci Świata". Czytając sobie teksty tam umieszczone natrafiłem na historie człowieka trafionego przez piorón. Nic w tym dziwnego, zdarza się, nie tak rzadko. Jednak nie, ten człowiek był wtedy na środku jeziora. Nie był tam sam oczywiście! Jego kolega w relacji mowi że owy nieszczęśnik podczas burzy wyszedł na dziub łódki, podniósł ręce i krzyknął " Boże! Jeśli isniejesz niewch mnie piuorun pierdolenie!"... noi go pierdolnęło. Można bu stwierdzić, że był jedynym człowiekiem który został pierdolnięty przez samego Boga! Poiszedłem na angielski, i tyle jeśli chodzi o ten wątek. Czwartek terning, tyle. Piątek! to mój ulubiony dzień. Wracam do domu. 12.50 po metematyce szczęśliwy wsiadam do auta z kolegą jedziemy do K?atowic na dworzec pkp. już czuje się szczęśliwy, pełen wigoru oraz pozytywnej energi. Tak! o to chodzi. wsiadam do małej puszki powszechnie nazywanej busem i jade jako jedna z sardynek do Cieszyna. Po 30 minutach moje kolana dosłownie wbite w oparcie osoby przede mną zaczynają wołać o pomoc. Promieniujący ból przeszywa mnie od palców do ud. Skórcz w łydce. Nie zwróciłem na to uwagi bo właśnie pewna GRUBA! baba wciskała mi pośladki do ust.Obróciłem sie do okna. Tam, pojawił się piękny widok. Czerwone ferrari 355 i Czarne Porshe carera turbo S. Fala uderzeniowa wywołana 3 turbinami spowodowała ze puszka sardynek gdzie się aktualnie znajdowałem zaczeła tańczyć walca na drodze. Prawie skończyliśmy w rowie... zaczołem wiwatować! piękny widok w szarym dniu pomyślałem. Cieszyn! ooo tak. Moje rodzinne miasto, teraz już same dobre rzeczy mnie spotkają. No, nie do końca... pada, mam 3 kałuze na spodniach i ciężki plecak na plecach.Dom, obiad, Weronika; hmjmm jednak Bóg istnieje. Tym filozoficznym akcentem kończe togo posta.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz